czwartek, 24 września 2009

W co grają ludzie?

Chciałabym podzielić się myślami dotyczącymi ksiażki Erica Berna ”W co grają ludzie” (Games people play), którą miałam okazję przeczytać jakiś czas temu. Spojrzenie Berna na relacje międzyludzkie pomaga mi w rozpoznawaniu i sciąganiu masek, ktore zakładam by chronić moje ego. Berne przedstawia pewne relacje, w których łapiemy się w pułapke gry – świadomie lub podświadomie. Autor mówi o tak zwanej grze o sumiej zerowej, gdzie jeden musi wygrać kosztem drugiego. Mamy więc tutaj do czynienia z wygranym i jego ofiarą. Berne mówi o trzech podstawowych stanach ego: Rodzic, Dziecko i Dorosły. Każda z tych ról niejako przydaje się w życiu codziennym. Rodzic, kiedy uczymy nasze dzieci pewnych zachowań, dziecko kiedy zdobywamy się na odwagę, aby poszaleć do utraty sił i dorosły, kiedy dyskutujemy przeróżne emocjonalne tematy używając komunikatów „ja czuję, że” zamiast „ty mi to zrobileś/aś”. Komplikacje pojawiają się, gdy dochodzi w relacji osób dorosłych do spotkania ról mieszanych, np. rodzic - dziecko a także ról niemieszanych typu dziecko - dziecko. Berne mówi, że najbardziej optymalnym związkiem jest dorosly – dorosly, który pozwala na uświadomienie sobie procesu wchodzenia w rolę. Dystans ten bowiem umożliwia kultywowanie zdrowych relacji z drugim człowiekiem.

Przy okazji rozmowy o książce dyskutowałyśmy z przyjaciółką niepowodzenia i powodzenia zwiazków międzyludzkich: koleżeńskich, przyjacielskich, malżeńskich w kontekście powyższych trzech stanów świadomości. Analizowałysmy te trzy role w nas samych. Zauważyłysmy jak szybko łapiemy sie w pułapke np. gry dorosły – dziecko, gdzie pouczjąc i wymagając, kontrolując, krytykując i odbierając wybór, czy tez przesadnie pomagając i ulegając wchodziłysmy w rolę dorosłego: „Dlaczego ubrałeś/aś te szare skarpetki? Przecież one są wytarte. Nie mogę uwierzyć, że chcialeś/aś w takich pójść na spotkanie? i dziecka: „ale, ale.... ale ja lubię te skarpetki, nie zauważyłem/am, że są wytarte. Dobrze zrobię jak chcesz”. Zwróciłyśmy uwagę jak stwierdzenie zdobywcy: „ja tyle dla Ciebie robię, a ty dla mnie żadnej wdzięczności nie masz” może zniszczyć niejeden związek. Albo męczennika „ja musze wszystko zrobić, a ona/on nic. Siedzi sobie. Nie mam na nic czasu, wieczorem padam, bo on/ona robi sobie to i to, a ja muszę ze wszystkim tak przez cały dzień sam/sama walczyć.” Zauważyłyśmy, że niektóre role stawały sie stylem życia, w którym mozna tkwić jak w pułapce, nie dochodząc do żadnych kontruktywnych doświadczeń radosnego bytowania z drugim człowiekiem. Spostrzegłyśmy jak trudno jest komunikować się na poziomie dorosłego z pelną świadomością własnych uczuć, myśli i zachowań. I to wszystko dlatego, że obawiamy pokazać się z perspektywy człowieka. Po prostu człowieka, istnego człowieka – dobrego i złego zarazem, śmiesznego i poważnego, mądrego i niemądrego, wiedzącego i niewiedzącego. Nagiego, obnarzonego, bez masek i murów wokół siebie. Jak trudno wystawić się, tak bez żadnej tarczy, w kierunku drugiej osoby. Bo strach nie pozwala na przyznanie się do pewnych niedociągnięć, ludzkich naturalnych niedoskonałości, nie pozwala na bycie i tworzenie siebie, nie pozwala na podjęcie ryzyka wystawienia się na śmieszność, ocenę, krytykę lub odrzucenie.

A tutaj przecież, jak mówi mój ostatnio odkryty ulubieniec Kohelet: „Słońce wschodzi i zachodzi i na miejsce swoje spieszy z powrotem, i znowu tam wschodzi (...) kolistą drogą wieje wiatr i znowu wraca na swoją drogę krążenia. Wszystkie rzeki płyną do morza a morze wcale nie wzbiera. Każde mówienie jest wysiłkiem, nie zdoła człowiek wyrazić wszystkiego słowami.(...)I nie bądz do przesady sprawiedliwy i nie uważaj się za zbyt mądrego. Dlaczego miałbyś sam sobie zgotować zgubę?” Zachęcam do przyjrzenia się naszej grze.