sobota, 17 października 2009

czwartek, 24 września 2009

W co grają ludzie?

Chciałabym podzielić się myślami dotyczącymi ksiażki Erica Berna ”W co grają ludzie” (Games people play), którą miałam okazję przeczytać jakiś czas temu. Spojrzenie Berna na relacje międzyludzkie pomaga mi w rozpoznawaniu i sciąganiu masek, ktore zakładam by chronić moje ego. Berne przedstawia pewne relacje, w których łapiemy się w pułapke gry – świadomie lub podświadomie. Autor mówi o tak zwanej grze o sumiej zerowej, gdzie jeden musi wygrać kosztem drugiego. Mamy więc tutaj do czynienia z wygranym i jego ofiarą. Berne mówi o trzech podstawowych stanach ego: Rodzic, Dziecko i Dorosły. Każda z tych ról niejako przydaje się w życiu codziennym. Rodzic, kiedy uczymy nasze dzieci pewnych zachowań, dziecko kiedy zdobywamy się na odwagę, aby poszaleć do utraty sił i dorosły, kiedy dyskutujemy przeróżne emocjonalne tematy używając komunikatów „ja czuję, że” zamiast „ty mi to zrobileś/aś”. Komplikacje pojawiają się, gdy dochodzi w relacji osób dorosłych do spotkania ról mieszanych, np. rodzic - dziecko a także ról niemieszanych typu dziecko - dziecko. Berne mówi, że najbardziej optymalnym związkiem jest dorosly – dorosly, który pozwala na uświadomienie sobie procesu wchodzenia w rolę. Dystans ten bowiem umożliwia kultywowanie zdrowych relacji z drugim człowiekiem.

Przy okazji rozmowy o książce dyskutowałyśmy z przyjaciółką niepowodzenia i powodzenia zwiazków międzyludzkich: koleżeńskich, przyjacielskich, malżeńskich w kontekście powyższych trzech stanów świadomości. Analizowałysmy te trzy role w nas samych. Zauważyłysmy jak szybko łapiemy sie w pułapke np. gry dorosły – dziecko, gdzie pouczjąc i wymagając, kontrolując, krytykując i odbierając wybór, czy tez przesadnie pomagając i ulegając wchodziłysmy w rolę dorosłego: „Dlaczego ubrałeś/aś te szare skarpetki? Przecież one są wytarte. Nie mogę uwierzyć, że chcialeś/aś w takich pójść na spotkanie? i dziecka: „ale, ale.... ale ja lubię te skarpetki, nie zauważyłem/am, że są wytarte. Dobrze zrobię jak chcesz”. Zwróciłyśmy uwagę jak stwierdzenie zdobywcy: „ja tyle dla Ciebie robię, a ty dla mnie żadnej wdzięczności nie masz” może zniszczyć niejeden związek. Albo męczennika „ja musze wszystko zrobić, a ona/on nic. Siedzi sobie. Nie mam na nic czasu, wieczorem padam, bo on/ona robi sobie to i to, a ja muszę ze wszystkim tak przez cały dzień sam/sama walczyć.” Zauważyłyśmy, że niektóre role stawały sie stylem życia, w którym mozna tkwić jak w pułapce, nie dochodząc do żadnych kontruktywnych doświadczeń radosnego bytowania z drugim człowiekiem. Spostrzegłyśmy jak trudno jest komunikować się na poziomie dorosłego z pelną świadomością własnych uczuć, myśli i zachowań. I to wszystko dlatego, że obawiamy pokazać się z perspektywy człowieka. Po prostu człowieka, istnego człowieka – dobrego i złego zarazem, śmiesznego i poważnego, mądrego i niemądrego, wiedzącego i niewiedzącego. Nagiego, obnarzonego, bez masek i murów wokół siebie. Jak trudno wystawić się, tak bez żadnej tarczy, w kierunku drugiej osoby. Bo strach nie pozwala na przyznanie się do pewnych niedociągnięć, ludzkich naturalnych niedoskonałości, nie pozwala na bycie i tworzenie siebie, nie pozwala na podjęcie ryzyka wystawienia się na śmieszność, ocenę, krytykę lub odrzucenie.

A tutaj przecież, jak mówi mój ostatnio odkryty ulubieniec Kohelet: „Słońce wschodzi i zachodzi i na miejsce swoje spieszy z powrotem, i znowu tam wschodzi (...) kolistą drogą wieje wiatr i znowu wraca na swoją drogę krążenia. Wszystkie rzeki płyną do morza a morze wcale nie wzbiera. Każde mówienie jest wysiłkiem, nie zdoła człowiek wyrazić wszystkiego słowami.(...)I nie bądz do przesady sprawiedliwy i nie uważaj się za zbyt mądrego. Dlaczego miałbyś sam sobie zgotować zgubę?” Zachęcam do przyjrzenia się naszej grze.

piątek, 14 sierpnia 2009

Rozważania o emocjach

Moja córka przeszła w tym tygodniu do starszej grupy przedszkolnej. Grupa ta uznawana jest już za poważną, w której wykładane będą podstawy arytmetyki, lingwistyki oraz psychologii. Opiekunowie obiecują: “we promise to provide a nurturing, flexible and calm atmosphere where hugs are freely given, self-concept enhanced, self-respect and respect for others is established, independence encouraged and expectations are clear”. Przytulanie i otwarte wyrażanie pozytywnych emocji jest więc na porządku dziennym.

Zatem co to są emocje? Spróbuję odpowiedzieć na pytanie kierując się własnym ich doświadczaniem. Emocje są podstawowym mechanizmem, który umożliwia poruszanie się w rzeczywistości, są drogowskazem w poznawaniu siebie i rozwijaniu samoświadomości – a to wszystko przynosi nam poczucie bezpiecześstwa i kontroli nad własnymi poczynaniami. Są jak woda i pożywienie, które trzymają nas przy życiu i napędzają do działania. Właściwie to nie pamiętam z mojego dzieciństwa takiej szkoły, która uczyłaby mnie na temat emocji – czym są, jak je wyrażać, jaką mają wartość, co z nimi robić kiedy się pojawiają, do czego są potrzebne. O emocjach się nie mówiło i radzić sobie z nimi trzeba było na własną rękę. Pamiętam natomiast że suma kątow trójkąta wynosi 180 stopni i że Reymont napisał „Chłopów”. Rodzice nauczyli mnie na swój własny sposób jak radzić sobie z poszczególnymi uczuciami – jak boli, „no już dobrze dobrze, to nic zaraz przejdzie”, jak jestem podekscytowana, „muszę się trochę uspokoić i pozbierać”, jak zakochana to też „jakiś wymysł wieku nastoletniego”, jak radosna „no to fajnie”. Słyszałam też podejście typu (to już nie od moich rodzicow :-)) „no i z czego się tak cieszysz”, wypowiadane z pogardą. Emocje są trochę pomijane, traktowane po macoszemu, bo właściwie to co się liczy, bo jest namacalne, łatwe do sklasyfikowania i osądzenia to zachowanie, czyli reakcja na te uczucia. Uczucia mogą żenowac, związane są bowiem ze sferą naszej intymności, której chronimy albo którą ignorujemy z różnych powodów. Mogą być dla niektórych oznaką slabości, ponieważ silny czlowiek nie pokazuje co czuje, znaczy to gra w gry., itd, itd. Uczucia są zintelektualizowane, przekazywane w racjonalny sposób, podczas gdy nie mają one absolutnie żadnego intelektualnego znaczenia. Uczucia mają być doświadczane, akceptowane i wyrażane, a nie analizowane.

Wreszcie emocje nie są dobre ani złe, to znaczy, nie czynią mnie dobrym lub złym czlowiekiem, silnym lub słabym, one po prostu są (z wielu powodow u homo sapiens). Emocje i intelekt to dwie odrębne sprawy i wysiłki, aby zinterpretować czy analizować intelektualne znacznie emocji jest bezsensowne. Jeżeli czuję wstyd nie znaczy to, że powinnam się siebie wstydzić. Emocje nie zawsze są odzwierciedleniem rzeczywistości, ale zawsze są prawdziwe, nie można bowiem powiedzieć sobie: „jestem zdenerwowana, pewnie wymyślam sobie, że jestem zdenerwowana”. To że jestem zdenerwowana jest faktem, natomiast to że może nie być ku temu powodów, to inna sprawa. Akceptacja i doświadczanie uczuć to akceptacja i doświadczania siebie - tym kim jestem. Akceptacja, doświadczanie i świadomość uczuć pozytywnych, takich jak radość, milość, zadowolenie, bez intelektualnej ich analizy pomagają mi istnieć w danej chwili, być obecną; natomiast akceptacja, doświadczanie i świadomość uczuć negatywnych, takich jak zlość, zazdrość, poczucie winy może powstrzymać mnie od spotęgowania sytuacji; mogą też przypomnieć mi, że jestem czlowiekiem – mam takie a nie inne uczucia i to jest w porządku, bez generowania niepotrzebnego poczucia winy czy niepożądanej reakcji. Blokada uczuć spowodowana strachem ich doświadczania powoduje, że czuję się zniewolona, zamknięta w pułapce nieświadomości i lęku. Ja traktuję to jak czerwone światło, które sygnalizuje mi, że powinnam się pozbierać i wyzdrowieć, bo może to doprowadzić do niezdrowych sytuacji.

Bardzo ważne jest, aby nauczyć się radzenia z uczuciami. Z emocjami jest jak z oddychaniem: wdychamy je i dlatego musimy je wydychać. Wyborazmy sobie beczkę z wodą, która jest już pełna, a my wciąż próbujemy ją przykryć wiekiem mając nadzieję, że uporamy się z nadmiarem wody. Niestety beczka nie wytrzymuje cisnienia i woda wycieka bokami. Z uczuciami jest tak, że mogż wyciekać w najmniej odpowiednim momencie i w najmniej pożądany sposób. Najlepszym sposobem dla mnie na wydychanie jest szczera rozmowa z innym czlowiekiem, który akceptuje mnie taką jaką jestem. Ta nieosądzająca atmosfera dyskusji powoduje, że czuję się komfortowo z moim uczuciami, które wypowiadane gdzieś uchodzą, lagodnieją, rozpraszają się i motywują do działania.
Mam również sposób na nietworzenie negatywnych emocji poprzez sposób myślenia. Siła myśli jest ogromna. Sama świadomość i kontrola myśli, samo wypowiadanie pewnych słów może wpłynąc na moje uczucia i uczucia innych. Kiedy używam pesymistycznych słów zachowuję się w ten sposób, i odwrotnie, kiedy używam konstruktywnych słów, wypełnionych radościa czuję się dobrze, oddycham i Ci wokól mnie też są zadowoleni. To jest genialny mechaniz, według którego staram sie BYĆ.

środa, 29 lipca 2009

Wolna jak człowiek

Zastanawiam się czy aby ostatnio nie traktuję siebie zbyt poważnie? Czyżbym obawiała się doznawać tego co piękne i dobre w moim życiu, czyli siebie? Śmiech z samej siebie mógłby nauczyć mnie pokory i akceptacji samej siebie, nawet jeśli zachowuję się głupkowato. Śmiech z samej siebie przypominałby mi jak bardzo wrażliwa i bezbronna jestem – jak gorliwie pedałuję rowerem, którego koła uniesione są lekko nad ziemią, kontrolując i analizując wszystko co dzieje się wokól mnie. Śmialabym się z braku elastyczności kiedy nadchodzą zmiany, chęci bycia perfekcyjną i za wszelką cenę silną i śmiałabym się także ze stawania okoniem kiedy ktoś niesłusznie mnie krytykuje lub nie akceptuje. Fajnie jest się śmiać z moich slabości i przyjmować je tak delikatnie i jowialnie. Potraktować siebie z przymrużeniem oka, tak z dystansu, bez kontroli i wcielania się w kolejne role.

A co to znaczy być wolnym jak człowiek?

czwartek, 23 lipca 2009

Jak boli...

Nie czuję spokoju, kiedy jestem zdenerwowana, smutna, rozczarowana. Ale jako że jestem czlowiekiem czasami się w ten sposób czuję i to jest w porządku. Ból jest cześcią życia, cześcią mnie i ja to akceptuję. Ból może mi wiele powiedzieć, na przyklad, że muszę o siebie zadbać. Ból, czy to w postaci rozczarowania, samotności, czy smutku zbliża mnie do mojej siły wyższej. Do tej , która mówi, że bezwzględnie mnie kocha: kiedy jestem wściekła, kiedy kogoś zranię, kiedy ktoś zrani mnie, kiedy czuję się samotna. Ból zbliża mnie także do innych ludzi i uczy współczucia. Jeżeli złamię nogę, noga mnie boli, a ja sama próbuję tę nogę zalatać, obandażować i wyleczyć. Skutek tego może być marny. Noga puchnie jeszcze bardziej i bardziej i boli mocniej i mocniej. Dlatego w tej sytuacji musze iść do lekarza, zadbać o siebie. Lekarz powie mi jak mam się nogą opiekować, pomoże mi. Kiedy cierpię, zdobywam się na to (choć jest to trudne, bo mam tendencje do izolowania się), aby komuś o moim bólu powiedzieć. Za każdym razem jak dzielę się moim bólem z innym człowiekiem, ten ktoś pojawia się w moim życiu, aby przypomnieć mi, że on/ona też jest człowiekiem i cierpi - i to daje mi poczucie, że nie jestem sama.

środa, 15 lipca 2009

Fałszywa duma i niepożądany lęk

Moimi największymi wrogami, którzy potrafią narobić niezłego bałaganu są: fałszywa duma i lęk. Duma mówi mi: „Nie musisz brać tej sytuacji pod uwagę, nie jest tego warta, ty wiesz lepiej i tego się trzymaj”, natomiast lęk mówi mi: „nawet nie waż się tam popatrzeć, może z tego zrodzić się niezłe szambo”. Wrogowie mojego wolnego Ja są szkodliwi, zaborczy, dogmatyczni, egoistyczni i nie pozwalają mi sie rozwijać. Wstrzymują mnie i odsuwają od prawdziwego, tego czystego, radosnego i wolnego Ja. Sabotują, ciagną za fraki i wzbudzają szereg negatywnych myśli, uczuć czy zachowań. Pomyślmy, jak bardzo myśl: „nie musisz brać tego pod uwagę, daj sobie spokój”, pomimo że sytacja jest napięta i dotyczy mnie w zupełności, może kreować nieprzyjemne uczucia: odrzucenia, winy, nienawiści, zdenerwowania, rozgoryczenia. Najtrudniejszym zadaniem dla mnie jest wyjście z zaśniedziałej skorupy, przebicie jej i wydostanie się na zewnątrz, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, nowej perspektywy.


Zatem pierwszym krokiem do wolności jest chęć wydostania się ze skorupy. Muszę chcieć czuć sie lepiej, żeby poczuć sie lepiej. Muszę chcieć przedzierać się przez trudności, żeby poczuć sie lepiej.

Drugim krokiem jest akceptacja faktu, że wrogowie istnieją, co nie czyni nas gorszymi lub lepszymi – szczerość z własnym sobą. Wrogowie po prostu są w każdym z nas w mniejszym lub wiekszym stopniu. Pomaga mi w tym swiadomość pewnej umysłowej dynamiki, a mainowicie siły myśli. Myślimy na okrągło, wlaściwie to mogę prównać myśl do oddychania. Myśli kłebią się, nurtują, pomagają albo osłabiają. Staram się zawsze pamiętać, że myślę, bo łatwo zapomnieć o tym procesie. Myśli mogą przedzierać się nieświadomie i niekontrolowane mogą przysporzyć mi wiele przykrych chwil, które spowodowane są nieprzyjemnymi emocjami. Na przyklad, jak mogę poczuć się radosna bez radosnych myśli – to jest niemożliwe. Albo jak mogę poczuć się zazdrosna bez myśli o zazdrości. Myślą i zachowaniem mogę kierować i to one są pod moją kontrolą, z emocjami jest już gorzej - one po prostu istnieją, są rezultatem moich myśli. A więc zamiast powiedzieć: "to nie jest tego warte, ja wiem lepiej" mówię: "tak, pomyślę o tym, może to fałszywa duma lub lęk powstrzymują mnie od spojrzenia na tę sytuację, co może mnie powstrzymać w poznaniu mojego wolnego Ja".

I tutaj nastepuje trzeci krok – wyjście na zewnątrz, wydostanie sie na wolność, co umożliwia mi spojrzenie na skomplikowaną sytaucję i uświadomienie moich myśli, uczuć i zachowań. Doświadczyłam tego na własnej skórze - wydostanie sie na zewntąrz skorupy wiąże się z cudowną nagrodą: porozumieniem i obcowaniem z osobą kochającą i dobrą. Z wolnym Ja.

niedziela, 28 czerwca 2009

Wczoraj narzekalam....

Zazwyczaj daję sobie 10 minut (jeśli nie znajdę konstruktywnych i rzeczywistych powodów mojego negatywnego nastawienia), na narzekanie, zamatrwianie sie, użalanie się nad sobą i światem wokół. Wtedy to odgrywam tę smutną płytę i użalam się nad niesprawiedliwością losu. Jestem przecież człowiekiem, homo sapiens, który czuje, je, pije i śpi. Po dziesięciu minutach, z zegarkiem w ręku, próbuje skoncentrować się na pozytywnej stronie sytuacji. Generuję przyjemne, dobre, budujące myśli. I jako człowiek wiem, że mam wybór. Mogę karmić psa pozytywnego lub negatywnego. To ode mnie zależy, który dostanie więcej jadła. I fajnie mi z tą myślą, że mogę narzekać kiedy chcę, ale tylko przez 10 minut, nie więcej.

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Moje myśli, emocje i czyny

Moje myśli były dzisiaj nieco rozproszone. Nie wiedziałam za co się wziąć; czy lepiej będzie jeśli wpierw zrobię to, a dopiero pózniej tamto? Ciekawe czy to się spodoba bliskiej mi osobie czy też nie? Ciekawe co owa osoba zrobi i co pomyśli? Co zrobić, aby zdobyć jej uznanie? Co począć, aby była zadowolona ? Jakich forteli użyć, aby się zmieniła? Po jaką książkę sięgnąć, żeby była taką jaką ja bym chciała ją widzieć? Jeśli pojawi się jakiś problem, co zrobię w tej sytuacji, aby ją zmienić? I tak dookola. Złapałam się w pułapkę pragnienia kontroli innych osób i zdarzeń. I tutaj jestem skazana na porażkę. Skazana na porażkę zawsze, bo nie mogę przecież torować czyichś myśli i zachowań. Nie mam na tyle mocy w sobie. Jedyną osobą jaką mogę odkrywać, rozwijać i zmieniać to ja sama. W MOIM przypadku przynajmniej wiem na pewno, że nie tracę energii, tylko ją pożytkuję. Moje myśli, emocje i działania nie mogą zmienić innych osób lub pewnych sytaucji, JA mogę zmienić tylko siebie i moją percepcję sytuacji. Chciałam napisać tych kilka zdań, bo czasami o nich zapominam. I stąd moje frustracje, nieudane dzionki z rozproszeniem i niezadowoleniem na czele. Dlatego więc teraz, po południu zaczynam nowy dzień:

  • i skupiam sie na sobie i MOICH zadaniach, kategoryzując je od najważnijeszych do mniej ważnych, pamietając, że jutro też jest dzień kiedy mogę kontynuować,
  • zapamiętuję, że jestem ważna i inni także,
  • zapamiętuję, że nigdy nie jest za pózno, aby zacząć nowy dzień.

Powyższe punkty to jedyne aspekty, które JA mogę kontrolować.

wtorek, 14 kwietnia 2009

Ja mam prawo się bać, bo jestem sobą....

Więc myślałam sobie o zmianie. Że się jej obawiam, że nie chcę zakładać nowych butów, bo te stare już sprawdzone są wygone, bezpieczne, a nowe na pewno obetrą na początku, może i nawet do końca będą cisnęły. Nie wiadomo też czy będą do wszystkiego pasować, jak poprzednie. Dobrze mi jest tam gdzie jestem i nie mam ochoty się ruszać, bo się obawiam.... czegoś nowego, niesprawdzonego, jeszcze nieodkrytego, dziewiczego, co może przynieść dużo rozczarowań, poczucia niestabilności oraz utraty bezpieczeństwa. I tu może na mnie czyhać zagrożenie: jeszcze nic się nie wydarzylo, a ja myślę, że coś może pójść nie tak jakbym sobie tego życzyła. Lękam się i to uczucie jest prawdziwe. Ono jest i cóż mogę z nim zrobić?! Niezgodne z rzeczywistością w istocie, bo sytuacja oczywiście nie jest zagrożeniem jak na polu walki, ale ja jako homo sapiens uruchamiam wlaśnie takie emocje. Korciło mnie, aby wymienić przepaloną żarówkę w tylnej lampie mojego samochodu. Przez dłuższy czas nie chciałam tego zrobić, bo myslałam, że nie potrafię, ze nigdy wcześniej tego nie robiłam, że coś popsuję, że nie wyjdzie, że za trudno. Zrobiłam to jednak. Podjęłam decyzję, żeby chociaż spróbować, zaglądnąc tam, poszperać, zadziałać. Nie było tak strasznie jak myślałam, wymieniłam żaróweczkę i czułam się z tym dobrze. Zatem jako człowiek odważnie podążę krok w krok z moim strachem przy boku, który z czasem na pewno gdzieś się rozejdzie. Pójdę więc dalej i zrobię to co uważam za słuszne i dobre dla mojego rozwoju emocjonalnego, mentalnego, spirytualnego, zawodowego. Moja odwaga to nie brak strachu, ale podjęcie decyzji, aby się ruszyć, iść przed siebie, działać. A Virginia Satir pomaga mi w dokonaniu tego wyboru „mowiąc” napisem z mojej lodówki:
Jestem sobą. Na całym świecie nie ma nikogo, kto byłby dokładnie taki sam jak ja. Zdarzają się ludzie, którzy są częściowo do mnie podobni, lecz w sumie nikt nie jest taki, jak ja. Dlatego też, cokolwiek robię, jest autentycznie moje, ponieważ ja sama decyduję się na to. Do mnie należy wszystko, co jest mną – moje ciało, włączając jego funkcje; mój umysł i wszystkie myśli i pomysły; moje oczy oraz wszystko, co widzę; moje uczucia, bez względu na to, czy to gniew, radość, zdenerwowanie, miłość, rozczarowanie czy entuzjazm; moje usta i wszystkie słowa, jakie z nich wychodzą – uprzejme, słodkie, ale tez gburowate, wulgarne, właściwe i niewłaściwe; mój głos, głośny czy ściszony; wszystkie moje uczynki wreszcie, czy względem innych, czy względem siebie samej. Należą do mnie wszystkie moje wyobrażenia i nadzieje, marzenia i obawy. Należą do mnie moje osiągnięcia i sukcesy, moje niepowodzenia i błędy. Ponieważ należę cała do siebie, mogę się gruntownie poznać. Jeśli tak uczynię, pokocham się i zaprzyjaźnię z każdą cząstką mnie, a dzięki temu cała będę mogła działać w swym najlepszym interesie. Oczywiście, są we mnie rzeczy, które wprawiają mnie w zakłopotanie; są i takie, których jeszcze o sobie nie wiem. Dopóki jednak odnoszę się do siebie z przyjaźnią i miłością, mogę odważnie i z ufnością szukać dróg wyjścia z zakłopotania i sposobów, by poznać się lepiej. Bez względu na to jak wyglądam i brzmię, cokolwiek mówię i robię, cokolwiek myślę i czuję w danej chwili, wszystko jest mną, czymś autentycznym, co wskazuje, gdzie znajduję się w danym momencie. Później, gdy będę przeglądać w myśli, jak wyglądałam i brzmiałam, co mówiłam i robiłam, co myślałam i czułam, może się okazać, że niektóre fragmenty nie pasują do całości. Mogę je odrzucić i zatrzymać wyłącznie te, które są odpowiednie. Mogę też wymyślić coś nowego, by zastąpić to, co odrzuciłam. Widzę, słyszę, czuję, myślę i wiele potrafię. Mam wszystko, co potrzebne, by przeżyć, by być blisko z innymi, tworzyć, znajdować sens i ład w świecie ludzi i spraw obok mnie. Należę do siebie, a więc mogę się przeprojektowywać do woli. Jestem wystarczająco dobra, bo chcę otwarcie być sobą. Jestem sobą. Jestem jak najbardziej w porządku.

wtorek, 17 marca 2009

Że życie ma sens....

W odpowiedzi na wpis do bloga: paluchy.com

Myślę, że to jest dobry czas, by wrócić na łamy mojego bloga. W czasie kryzysu światowej ekonomii myślę sobie miedzy innymi o mojej córce. Wiecznie zadaje pytania, zwłaszcza jedno: Co to jest ? Mały egzystencjalista. Pózniej słucha odpowiedzi na pytanie z otwartymi ustami, wytrzeszczając rekinie zęby. Widze iskrę w jej oku i to zdziwienie. Zdziwienie mnie najbardziej urzeka. Ona jest po prostu kochająca, szczera, zdziwiona. Mały człowiek, istny człowiek. Ona po prostu jest. Zainteresowana życiem. Idzie z prądem, nie zważa na krytykę ani pochwalę, nie kontroluje, a jeśli już, to tylko wtedy gdy ktoś oscyluje zbyt blisko jej osobistej przestrzeni, oraz traktuje uczucia jak wodę, sen, pożywienie i powietrze, które po prostu są potrzebne do życia homo sapiens, istnemu człowiekowi. Wdycha je i wydycha lekko i szczerze. Nie zawsze odpowiednio, czasami przez krzyk i tupanie nogami, ale umiejętność właściwego uzewnętrzniania uczuć wypracuje sobie pózniej. Myślę teraz o sobie. Jest mi dzisiaj smutno, obawiam się zmiany i irytuje mnie, że muszę coś zmienić. Bo nieziemsko nie lubię tego robić. Zbija mnie to totalnie z tropu, wprowadza uczucie niepewności i strachu. Próbuję więc wziąć w objęcia mój strach i zdenerwowanie. Jestem jak moja córka - krucha, wrażliwa - pozwoliłam sobie na to, aby moi bliscy wspierali mnie w tym czasie. Mówię o moich uczuciach i o nich piszę, pomimo że nie zawsze są one faktami, ale przecież istnieją i coż mogę z nimi zrobić. One po prostu są, z mojego tytułu bycia człowiekiem. I myślę sobie, że wdzięczna jestem za mój smutek dzisiaj i strach i złość, bo to one przypominają mi o mojej duszy, którą nie zawsze zauważam. Nie potrzebna mi jest przecież kiedy myję naczynia albo kupuję ładna sukienkę na sylwestra. A właśnie teraz mogę być blisko niej. Właśnie teraz jej potrzebuję. Chcę akceptować moje uczucia i nie tlumaczyć ich, nie odsuwać. Wybieram stawić im czoła, pomimo że się boje, bo boli i uwiera. Ale im wcześniej przez nie przebrnę, tym szybciej stanę na nogi. I jeszcze to, że nie jestem przecież sama. Smutek, strach, niepewność, zlość to emocje, które mamy my wszyscy na ziemi. Istni ludzie. To wszystko ma sens.